Psy wojny

Nasi kochani towarzysze pomagają ludziom wszędzie, nawet na wojnie. Są oddane, wierne i dzielnie. Strzegą życia swoich właścicieli bez względu na okoliczności.

Grupa Marines odbywała pieszy patrol w twierdzy Talibów, Marji. To właśnie wtedy oddali strzały i zlikwidowali śmiertelne zagrożenie: lokalny pies popełnił pomyłkę atakując wojskowego labradora.

Kapitan Manuel Zepeda, dowódca kompani, nie zgadza się ze zdaniem, iż powinni wyrazić skruchę z tego powodu. Jeśli labrador zostałby ranny, żołnierze marines straciliby najlepszą broń do wykrywania bomb na drogach – wezwaliby również helikopter medyczny, tak samo jak dla każdego innego członka drużyny. Atak na psa jest równoznaczny z atakiem na kolegę z zespołu.

Jak stwierdził kapitan Zepeda „Uważamy psa, za członka oddziału Marine.”

Odkąd navy seals skorzystało z pomocy psa (którego tożsamość utajniono) przy zatrzymaniu Osamy Bin Ladena, wszystkie media chętnie interesują się historiami „psów wojny”. Wiele państw wykorzystuje je już od czasów Pierwszej Wojny Światowej. Dziś są cenione jeszcze bardziej. Setki z nich służą m.in. w Afganistanie.

Liczba żołnierzy amerykańskich w tym kraju jest redukowana, jednak do tego niebezpiecznego zakątka świata zmierza coraz więcej psów. W 2007 roku marines rozpoczęli pilotażowy program wykorzystujący 9 psów trenowanych do wykrywania materiałów wybuchowych. Od tamtego czasu jest ich coraz więcej. Szacuje się, że pod koniec tego roku liczba psów może sięgnąć nawet 650. W całej armii służy około 2700 psów. Kilkanaście lat wstecz, jeszcze przed atakami z 11 września, było ich nieco ponad 1800.

„Większość opinii publicznej nie jest świadoma tego, jak wiele wnoszą do wojska te dzielne czworonogi.” – mówi Gerry Proctor, rzecznik bazy wojskowej w Lackland, popierający ideę tresury psów do celów wojskowych. Psy używane są do ochrony, pościgów, tropienia i szukania oraz do misji ratunkowych. Jednak dla wojska ważna, a być może nawet najważniejsza, jest ich zdolność do wykrywania min i bomb czyhających na życie żołnierzy. To właśnie one są najczęstsza przyczyną śmierci i okaleczeń. Jak na razie żaden człowiek, czy technologia przez niego stworzona, nie zapewnia takiej wykrywalności materiałów wybuchowych, jak nosy naszych czworonogich towarzyszy.

W wojsku najczęściej spotykanymi rasami są owczarki niemieckie i belgijskie, jednak marines w Afganistanie polegają głównie na świetnych nosach labradorów. Dodatkowym atutem jest fakt, że nie są agresywne. Rasa ta coraz częściej towarzyszy patrolom w południowej części kraju. Wędrują przed patrolem w odległości około 100 metrów, skupiając się na poszukiwaniu bomb. To bardzo ważna część pracy dla tych trenowanych za olbrzymie pieniądze psów (w armii amerykańskiej koszt takiej tresury często przekracza 40 000 $), jednak pod koniec dnia labrador ciągle pozostaje labradorem.

Wiosną, w czasie patrolu dzielnicy Garmsir, labrador Tango, prowadził mały oddział marines, polną dróżką, prowadzącą do wioski. Nagle stanął w miejscu i zaczął machać ogonem. Był to znak, że prawdopodobnie wyczuł w pobliżu jakieś materiały wybuchowe. Na całe szczęście był to fałszywy alarm. W drodze powrotnej, pies postanowił się ochłodzić w kanale nawadniającym (było ponad 40 stopni). Niestety nie mógł już z stamtąd wyjść. Jeden z żołnierzy, dość mocno przeklinając, wskoczył do kanału i wyniósł psa na rękach.

Więź jak tworzy się między psami a opiekunami sprawia, że z możemy odnaleźć mnóstwo chwytających za serce historii. Obecność psów wśród żołnierzy podnosi również morale. Wielu z nich zupełnie się zmienia w obecności labradorów. Chociaż na chwilę mogą zapomnieć o trudach codziennej służby i przypomnieć sobie o swoich pupilach, które musieli zostawić w domu.

Galeria (15):

Kategoria: